Do tematu dotyczącego schronów powracamy po kilku miesiącach, bo w związku z eskalacją działań zbrojnych za wschodnią granicą media przekazują bałamutne informacje na ich temat. 11 października TVP wspominała o 62 tys. bunkrów (?) Czy chodziło o te, które pozostały po ostatniej wojnie, bo raczej chyba nie o schrony, które budowano w okresie „zimnej wojny”. Te ostatnie w ciągu minionych kilkudziesięciu lat zostały niemal całkowicie zlikwidowane i zapomniane, gdyż doszliśmy do zgubnego wniosku, że w czasach pokoju nie powinniśmy się nimi zajmować. Tymczasem wojna na Ukrainie pokazała, że działania zbrojne z bombardowaniami i ostrzałem artyleryjskim wciąż istnieją i stanowią realne zagrożenie.

Jeśli mamy w kraju 62 tys. schronów to są to raczej miejsca do schronienia się ludności cywilnej, a więc piwnice, podziemne garaże. Schrony z okresu „zimnej wojny”, które jakimś cudem ocalały, znajdują się na ogół w bardzo złym stanie technicznym, ale nie słyszeliśmy dotąd, by je remontowano i modernizowano. Nowe też nie powstają. Zatem w przypadku zagrożenia mieszkańcy największych miast nie mają gdzie się schronić, np. przed atakiem bombowym. W najlepszej sytuacji jest stolica, gdzie przynajmniej istnieje metro. Sytuacja jest bardziej dramatyczna – Polska nie posiada systemu ochrony ludności cywilnej, co w praktyce może oznaczać, że w najlepszym przypadku zapewni jakąś ochronę ok. 3 proc.  rodaków, podczas gdy w Szwecji mówi się o 70-85 proc. ludności.

Także Rzgów nie ma ani jednego schronu. Piwnice w szkole Podstawowej czy Urzędzie Miejskim nie zapewnią bezpieczeństwa mieszkańcom, którzy mogą liczyć raczej tylko na własne domy. Niektóre mają solidne stropy i piwnice, ale nie są przecież przystosowane do wykorzystywania podczas zagrożenia.  Szkoda, że na ten temat milczy obrona cywilna, że w żaden sposób mieszkańcy nie są przygotowani na zagrożenie, które nie musi być związane tylko z działaniami wojennymi…

R.Poradowski