Nie będzie to optymistyczny artykuł. W większości przypadków, gdy nadchodzi kres życia i odchodzi senior rodu, najczęściej rodzina nie bardzo wie, co zrobić z licznymi pamiątkami, dokumentami, pożółkłymi i nieopisanymi fotografiami. Dobrze się dzieje, jeśli to wszystko ląduje w pudłach i trafia np. na strych. Gorzej, gdy nie ma miejsca na składowanie tego wszystkiego i te skarby – tak, tak – nie bójmy się właśnie tak ich nazwać – lądują na śmietniku. A wraz nimi kawał historii nie tylko zmarłego i jego rodziny, ale i społeczności, wśród której żył.

Wraz z ludźmi odchodzi w zapomnienie kawał naszej historii, której nikt nie spisał, nie zadbał o wspomniane pamiątki, dokumenty. O ile bylibyśmy ubożsi, gdy J.Ch. Pasek nie spisał swoich wspomnień, a J. Kitowicz nie zostawił nam wspaniałych opisów dawnej Polski! Pani Blanka, która kilkadziesiąt lat temu wyjechała z Polski do Kanady i tam zapuściła korzenie, nie miała z pewnością takich ambicji i planów jak ci pomnikowi rodacy, ale chciała uratować przed zapomnieniem swoją małą rodzinę. Przypadkowo poznała łódzką pisarkę Annę Stryjewską i z wielogodzinnych opowieści oraz wertowania starych dokumentów oraz fotografii powstała książka. O powieści pt. „Łódzka przystań. Saga klonowego liścia” obie panie – inspiratorka i autorka – mówiły kilka dni temu w rzgowskiej bibliotece podczas spotkania z czytelnikami.

Co wynikało z tych frapujących rozmów? Warto zadbać o korzenie swojej rodziny. Sposobów jest wiele, jak choćby wzorem kilku rzgowskich rodzin, m.in. Lukasów czy Salskich, które zadbały o odtworzenie genealogii rodów, ale można też iść tropem Polki z Kanady…

R.Poradowski