Dwa lata temu, w grudniu 2020 roku, odszedł na wieczną wartę jeden z najstarszych mieszkańców Rzgowa, strażak, pasjonat grodu nad Nerem – Jan Ignacy Bednarski. W ostatnich latach odwiedzałem go wielokrotnie w domu przy ulicy Tuszyńskiej, bo był skarbnicą wiedzy o mieście, a do tego miał doskonała pamięć. Chętnie wracał do przeszłości wiedząc, że w ten sposób może ocalić dla przyszłych pokoleń chociaż trochę wiedzy o dawnym Rzgowie.

Do OSP należał ponad 70 lat, a że przez całe życie był niezwykle ciekawy świata i bardzo aktywny, obserwował to wszystko, co działo się w Rzgowie.  Urodził się 6 listopada 1927 roku. Był świadkiem wejścia wojsk niemieckich do Rzgowa we wrześniu 1939 roku, a potem prześladowań i zbrodni na Polakach. Dzięki fotograficznej pamięci odmalowywał tamten Rzgów i jego mieszkańców. W 1944 roku, gdy miał zalewie 17 lat, Niemcy wywieźli go do kopania okopów w okolicy Jeziorska. Wrócił do domu pieszo dopiero po wyzwoleniu. Ten czas utkwił mu w pamięci z powodu głodu, ciężkiej pracy i rozłąki z najbliższymi. W tamtych latach taki los dotknął wielu młodych ludzi.

W 1950 roku trafił do wojska na… 38 miesięcy. To były czasy zimnej wojny, groźby wybuchu III wojny światowej, więc armia przedłużała młodym ludziom służbę. W wojsku pracował w batalionach budowlanych i zakładach motoryzacyjnych. To była ciężka praca, ale był zadowolony, bo jednocześnie nabywał nowych umiejętności przydatnych potem w życiu.

Gdy wreszcie wrócił do domu, założył rodzinę. Pracował m.in. przy rozwózce węgla w pobliskiej Łodzi, by w końcu założyć własny zakład kowalsko-ślusarski przy ul. Tuszyńskiej. Tu m.in. budował nowe i wzmacniał istniejące już wozy konne, które służyły rzgowskim wapniarzom do przewozu „białego złota” z Sulejowa, ale potrafił też naprawiać różnorodne maszyny, budować dachy. Prawdopodobnie jako pierwszy w Rzgowie posiadał traktor i motocykl. Ciekawy świata, sporo zwiedzał, ale też pasjonował się wszelkimi nowinkami technicznymi. Niemal do ostatnich dni życia jeździł samochodem. Był świetnym gawędziarzem, łatwo przywołującym z pamięci obrazy i ludzi sprzed kilkudziesięciu laty.

Po raz pierwszy spotkałem go, gdy przyszedł na spotkanie z nieżyjącym już panem Janickim. Obydwaj byli chodzącymi encyklopediami Rzgowa, którego już nie ma. Obaj znali niemal wszystkich mieszkańców Rzgowa. Gdy Janicki odszedł kilka lat wcześniej, pan Jan stracił serdecznego przyjaciela i chyba trochę się podłamał. Mawiał, że już wszystkich kolegów i znajomych odprowadził na cmentarz i teraz kolej na niego. Chorował zaledwie kilka dni, pozostawił dwoje dzieci, kilku wnuków i prawnuków. Zmarł podczas szalejącej pandemii koronawirusa, w tym czasie chorowała także jego małżonka i nie mogła uczestniczyć w pogrzebie…

R.Poradowski