Ks. Krzysztof Florczak, proboszcz rzgowskiej parafii:

– Gdy na początku obecnego wieku pracowałem jako wikariusz w parafii w Zgierzu, pojechałem na święta do rodziców. Potem chciałem wrócić do Zgierza, ale zima na drogach uniemożliwiła mi jazdę i choć tata mi pomagał, samochód musiałem zostawić i spędziłem święta z rodziną. W nocy mama poczuła się źle i rozchorowała się. Widocznie opatrzność chciała, bym udzielił jej pomocy duszpasterskiej. Było dramatycznie, ale wszystko zakończyło się dobrze.

Zbigniew Fidos – Radio „Ptak” w Rzgowie:

– U mnie święta mają zawsze charakter rodzinny. Tak było także w dzieciństwie w moim domu rodzinnym w Janikowie koło Przysuchy w Świętokrzyskiem. Zawsze było dużo ludzi, przy stole kręciło się dużo dzieci i zawsze było dużo jedzenia. A potem dziadka „Żukiem” jechaliśmy do kościoła na pasterkę. Dziadek sadzał wszystkich na skrzynkach od warzyw i owoców nakrytych kocami i w znakomitych humorach dojeżdżaliśmy do kościoła. A po pasterce znów było biesiadowanie i tak przez całe święta. Panował niesamowity świąteczno-rodzinny nastrój, który pamiętam doskonale do dziś.

Renata Furga – szefowa Zespołu Pieśni i Tańca „Rzgowianie”:

– To były moje najgorsze święta w życiu. Wyjechałam do sanatorium w Ustce i sądziłam, że święta będą miały nieco inny charakter niż w rodzinie, ale nie spodziewałam się, że będą tak samotne i smutne. Okazało się, że jedynym akcentem Bożonarodzeniowym był opłatek na stoliku przy kolacji, nawet nie było muzyczki, kolędy. Wszyscy kuracjusze siedzieli samotni w swoich pokojach, bo nie było w tych dniach zabiegów, a ponadto zimno i fatalna pogoda nie zachęcały do spacerów. Gdy 28 grudnia zakończył się czterotygodniowy turnus, odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej Nowy Rok był inny, radosny…

R.Poradowski