Gazeta Rzgowska

ZGINĄŁ U PROGU WOLNOŚCI

To jeden z paradoksów tamtych czasów. Udało mu się przeżyć wojnę, wysiedlenie i wydawało się, że nareszcie będzie mógł żyć w spokoju. Tymczasem los okazał się przewrotny – zginął u progu wolności. Na zadbanym nagrobku na rzgowskim cmentarzu można przeczytać, że „zginął śmiercią bohaterską”. Miał zaledwie 37 lat. Ci, którzy go pamiętają, mówią, że to była niepotrzebna śmierć, wielki pech….

Bardzo długo szukałem jego rodziny i świadków śmierci Józefa Nowackiego. Od tamtych wydarzeń minęło już ponad siedemdziesiąt lat i tylko nieliczni przypominają sobie okoliczności tamtej tragedii. Jednym z tych, którzy znali Nowackiego był Józef Bednarski, jeden z najstarszych mieszkańców Rzgowa, niestety już nieżyjący.

– Spotykałem go niejednokrotnie w Prawdzie, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Zginął niepotrzebnie – wspomina pan Józef. – Działo się to wszystko w pierwszych dniach po wyzwoleniu, gdy jeszcze przez nasze tereny przetaczał się front i w okolicznych lasach ukrywało się sporo niemieckiego wojska. Bezpieczniej było siedzieć w domu, by przeczekać cały ten bałagan. Gdy jednak Niemcy uciekali, ludzie nie potrafili ukryć radości, wielu pełnych entuzjazmu chwytało za broń, której wtedy pełno było w chałupach, i pilnowało nowego porządku. Ludzie bali się podpaleń i rabunków, obawiali się też zbrodni ze strony zdesperowanych uciekinierów niemieckich.

Tak rzeczywiście było. Wielu Niemców ukrywało się w pobliskim lesie tuszyńskim. Niektórzy zapewne wciąż naiwnie liczyli na zatrzymanie Rosjan. Tymczasem front przetaczał się niczym taran. Gnał naprzód niszcząc wszystko to, co napotkał na drodze. 19 stycznia 1945 roku wolna była Łódź, dzień wcześniej Rosjanie z Polakami wkroczyli do Piotrkowa, 23 stycznia wolność odzyskał Sieradz. Niemcy uciekali głównie nocami, a że na drogach było już sporo wojska radzieckiego, a na niebie królowały samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach – wygłodniali i wystraszeni Niemcy ukrywali się w lasach. Nie udało się Niemcom stworzenie na przedpolach Łodzi, m.in. w okolicach Rzgowa i Tuszyna, linii obrony, pozostała im ucieczka na zachód. A nie było to proste, bo drogi były zakorkowane uciekinierami, a nieliczne przeprawy np. na Warcie były już pod kontrolą Rosjan. Na drogach stało pełno pojazdów, do których brakowało paliwa.

Jak wspominał J. Bednarski, tego mroźnego dnia matka Józefa piekła chleb, jego zapach czuć było w całej okolicy, również pobliskim lesie. Wygłodniali niemieccy maruderzy ostrożnie zbliżyli się do chałupy Nowackich. Weszli do środka, chcieli chleba. Nie wiemy, jak dokładnie wyglądał ten moment, ale możemy przypuszczać, że Józef chciał ich zatrzymać. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że na zewnątrz Niemców jest więcej. Gdy zorientował się, że nie ma szans, zaczął uciekać w pole, w kierunku Prawdy i Sereczyna. Jedna z kul trafiła go w szyję. Gdy padł na ziemię, cały świat jakby zwalił mu się na głowę. Być może pomyślał: to już koniec! Wokół panowała cisza, było bardzo zimno. Przyjemny był tylko zapach chleba…

Dzięki pomocy Bogdana Trzepadłka ze rzgowskiej firmy „Agro-Sprzęt” udaje mi się skontaktować z córką Józefa Nowackiego – Jadwigą. To było kilka lat temu. Była wówczas w sanatorium. Umawiamy się na spotkanie w Pabianicach, gdy wróci po kuracji w drugim końcu Polski, powoli wraca do zdrowia po ciężkiej chorobie. Umawiamy się za kilkanaście dni, gdy wróci do Pabianic, gdzie mieszka od lat.

– Sporo rzeczy uciekło mi już z pamięci, więc niewiele mogę panu powiedzieć. Tata miał aż siedem sióstr, część z nich zmarła wcześnie. Jego rodzice Stanisław i Elżbieta byli rolnikami w Rydzynkach. Tego domu, w którym mieszkali, już nie ma. Niestety, niewiele mogę powiedzieć o śmierci taty, ale wiem, że został postrzelony w szyję i zmarł. Gdy ucichła strzelanina, przyniesiono go do domu, ale już nie było szans na ratunek – wspomina Jadwiga Psuja.

Pani Jadwiga o śmierci ojca dowiedziała się od swojej matki Marianny, która zmarła w 1987 roku i pochowana została w tym samym grobie co Józef. Matka do końca swoich dni była wdową. Pani Jadwiga wspomina, że słyszała od matki o sowieckich samolotach, które wtedy ostrzeliwały Niemców w okolicach Rzgowa, Prawdy i Rydzynek. Czy ich kula trafiła Józefa, jak sugeruje jego córka? Bardziej prawdopodobna jest jednak wersja, którą przekazał mi J. Bednarski.

Bogumiła Kluczak, daleka krewna Józefa, mieszkanka Prawdy, udostępniła mi pożółkłą fotografię, na której znajdują się cztery osoby: Józef z małżonką i dwaj synowie. Można powiedzieć – lot, sielski obrazek, bez jakiejkolwiek zapowiedzi przyszłej tragedii. Żadna z tych osób już nie żyje. Jednak tylko Józef odszedł tak nietypowo, u progu wolności…

 – Mój tata opowiadał, że Józef ukrył się, gdy przyszli do jego domu dwaj Niemcy. Kobiety dały głodnym żołnierzom trochę chleba. Gdy Niemcy opuścili dom, Józef wraz z kolegą zaczęli do nich strzelać, nie zdając sobie sprawy z tego, że w pobliskim lesie jest więcej wojska. W pewnej chwili zaczął uciekać polami w kierunku Prawdy. W tym czasie, jak mówił mój tata, trzeba było siedzieć cicho w chałupie i przeczekać najtrudniejszy czas. Gdyby tak zrobił, zapewne by nie zginął u progu wolności…

Ryszard Poradowski