Ponad 10 lat temu zmarł Tadeusz Siotor, jeden ze rzgowskich kombatantów. W ostatnich latach takich jak on w grodzie nad Nerem było już niewielu, ale przy różnych okazjach, głównie uroczystościach patriotycznych pojawiali się z wiązankami kwiatów, przypominając trudne lata walki. Dziś już prawie nie ma ich wśród nas. W imieniu swojego męża kwiaty podczas takich uroczystości składa jego żona Anna.

Tadeusz Siotor nie był kimś nadzwyczajnym i znanym. Oto, zwykły żołnierz wplątany po wojnie w tryby walki na wschodzie Polski. Okupacja niemiecka już dawno się zakończyła, umilkły echa wojny z Niemcami, ale w rejonie Przemyśla, Przeworska czy Łańcuta toczyła się inna krwawa wojna – z bandami UPA. Przelewała się krew, ginęli tacy młodzi żołnierze, jak Tadeusz Siotor.

Pochodził ze Rzgowa. Urodził się 9 listopada 1925 roku. Ojciec Walenty był rodowitym rzgowianinem, matka Stanisława z Guzendów pochodziła w Prawdy. Siotorowie mieli niewielkie gospodarstwo i działkę przy Tuszyńskiej 33. Tadeusz był jednym z 4 synów, w rodzinie były jeszcze 3 córki. W wieku 9 lat chłopak musiał się pogodzić ze śmiercią ojca. Zapewne nie było mu lekko, jak i jego rodzeństwu.

Gdy zakończyła się wojna, miał nadzieję na spokojną pracę w gospodarstwie, założenie rodziny. Niestety, powołano go do wojska i wysłano na wschód, gdzie walczył z bandami UPA. – Były to dla niego najtrudniejsze lata. Nie dość, że przedłużono mu służbę do trzech lat, to jeszcze każdego dnia liczył się z najgorszym. Wokół ginęli ludzie, jego kolegów mordowano w okrutny sposób. Opowiadał, że kiedyś podczas patrolu weszli do jednej z chałup i „na powitanie” kobieta rozwaliła toporem głowę jego kolegi. Przeżywał jeszcze inne koszmary, np. przez trzy zimy spał niemal pod chmurką. – opowiada pani Anna.

Prawdopodobnie te przeżycia z tamtych lat w Bieszczadach sprawiły, że o tym wszystkim, co wówczas zobaczył i o śmierci codziennie zaglądającej mu w oczy, nie chciał wspominać. Nie on jeden. Wielu młodych żołnierzy nie wróciło do domu. Tragedie dotyczyły też rodzin. Jeszcze w latach siedemdziesiątych spotkałem matkę jednego z takich żołnierzy jak Tadeusz, która wciąż czekała na powrót syna…

Gdy wreszcie powrócił do Rzgowa, jedyną szansą dla młodego chłopaka była praca w pobliskiej Łodzi. Trafił do chocianowickiej zajezdni tramwajowej, w której pracował aż do emerytury. Naprawiał tramwaje, by codziennie mogły wyjechać na ulice Łodzi.

To wówczas poznał przyszłą żonę – Annę, która przyjechała do Łodzi za pracą i została konduktorką MPK.  W tej firmie jako motorniczowie pracowali też dwaj bracia Tadeusza – Jan i Józef. Inny z braci Tadeusza – Czesław był naczelnikiem poczty w Rzgowie.

Tadeusz, który zrządzeniem losu uczestniczył w tej nietypowej wojnie na wschodzi Polski, wojnie, o której do dziś mówi się raczej niewiele, był też nietypowym kombatantem. Nie obnosił się z tym swoim „wojowaniem”.  Ot, był jednym z wielu młodych Polaków, którzy niemal cudem przeżyli tamten koszmar…

Na zdjęciach: Tadeusz Siotor w żołnierskim mundurze i wśród kolegów w Bieszczadach, na jednej z fotografii rodzice Tadeusza i jego siostra Antonina, która zginęła w wypadku w latach okupacji niemieckiej

Ryszard Poradowski