Kilka dni temu minęło 77 lat od wyzwolenia Ziemi Łódzkiej, a także Rzgowa. W styczniu 1945 roku Niemcy usiłowali jeszcze montować linię obrony w naszym regionie, ale walec ofensywy zimowej parł na zachód, niszcząc po drodze wszystkie przeszkody. Na nic zdały się więc te wysiłki. W walkach w Rzgowie i okolicy zginęło wielu żołnierzy. Dramatyczne chwile w tych ostatnich godzinach wojny przeżywała wówczas także ludność cywilna. Walki toczyły się m.in. w okolicy Grodziska i Konstantyny, spłonęło wówczas wiele domostw. W rejonie Prawdy u progu wolności zginął jeden z mieszkańców, o którym piszemy niżej.

To był niesamowity pech. Przeżył całą wojnę, choć zapewne nie było mu lekko, jak zresztą wielu Polakom wysiedlonych ze swoich gospodarstw w Rzgowie i okolicznych wsiach. Stracił młode życie tuż po wyzwoleniu, gdy wreszcie mógł spokojnie pracować i wychowywać dzieci. To jeden z paradoksów tamtych czasów…

Na zadbanym nagrobku na rzgowskim cmentarzu można przeczytać, że „zginął śmiercią bohaterską”. Miał zaledwie 37 lat. Ci, którzy go pamiętają, mówią, że to była głupia, niepotrzebna śmierć.

GDY PRZETACZAŁ SIĘ FRONT

Kilka miesięcy zajęło mi odnalezienie rodziny i ludzi pamiętających Józefa Nowackiego. Od tamtych wydarzeń minęło już ponad siedemdziesiąt lat i tylko nieliczni przypominają sobie okoliczności tamtej tragedii. Jednym z tych, którzy znali Nowackiego był Józef Bednarski, do niedawna jeden z najstarszych mieszkańców Rzgowa.

– Spotykałem go niejednokrotnie w Prawdzie, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Zginął niepotrzebnie – wspomina pan Józef. – Działo się to wszystko w pierwszych dniach po wyzwoleniu, gdy jeszcze przez nasze tereny przetaczał się front i w okolicznych lasach ukrywało się sporo niemieckiego wojska. Bezpieczniej było siedzieć w domu, by przeczekać cały ten bałagan. Gdy jednak Niemcy uciekali, ludzie nie potrafili ukryć radości, wielu pełnych entuzjazmu chwytało za broń, której wtedy pełno było w chałupach i pilnowało nowego porządku. Ludzie bali się podpaleń i rabunków, obawiali się też zbrodni ze strony zdesperowanych uciekinierów niemieckich.

W pobliskim lesie tuszyńskim było pełno Niemców. Liczyli jeszcze, że uda się zatrzymać Rosjan. Tymczasem front przetaczał się niczym taran. Gnał naprzód niszcząc wszystko to, co napotkał na drodze. 19 stycznia 1945 roku wolna była Łódź, dzień wcześniej Rosjanie z Polakami wkroczyli do Piotrkowa, 23 stycznia wolność odzyskał Sieradz. Niemcy uciekali głównie nocami, a że na drogach było już sporo wojska radzieckiego, a na niebie królowały samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach – wygłodniali i wystraszeni Niemcy ukrywali się w lasach.

Jak wspomina J. Bednarski, tego mroźnego dnia matka Józefa piekła chleb. Zapach świeżego pieczywa czuć było w całej wsi, także w pobliskim lesie. Kilku żołnierzy zwabionych tym zapachem chleba przyszło do chałupy Nowackich. Józef prawdopodobnie usiłował ich zatrzymać. Był sam, nie zdawał sobie sprawy z tego, że w pobliżu jest więcej żołnierzy. Gdy zorientował się, że nie ma szans, zaczął uciekać w pole, w kierunku Prawdy i Sereczyna. Jedna z kul trafiła go w szyję. Gdy padł na ziemię, cały świat jakby zwalił mu się na głowę. Być może pomyślał: to już koniec! Wokół panowała cisza, było bardzo zimno. Przyjemny był tylko zapach chleba…

NIE BYŁO SZANS NA RATUNEK

Dzięki pomocy Bogdana Trzepadłka ze rzgowskiej firmy „Agro-Sprzęt” udaje mi się skontaktować z córką Józefa Nowackiego – Jadwigą. Jest w sanatorium w drugim końcu Polski, powoli wraca  do zdrowia po ciężkiej chorobie. Umawiamy się za kilkanaście dni, gdy wróci do Pabianic, gdzie mieszka od lat.

– Wiele rzeczy uciekło mi już z pamięci, więc niewiele mogę panu powiedzieć. Tata miał aż siedem sióstr, część z nich zmarła wcześnie. Jego rodzice Stanisław i Elżbieta byli rolnikami w Rydzynkach. Tego domu, w którym mieszkali, już nie ma. Niestety, niewiele mogę powiedzieć o śmierci taty, ale wiem, że został postrzelony w szyję i zmarł. Gdy ucichła strzelanina, przyniesiono go do domu, ale już nie było szans na ratunek – wspomina Jadwiga Psuja.

Córka Nowackiego opowieść o śmierci ojca usłyszała od swojej matki Marianny, która zmarła w 1987 roku i pochowana została w tym samym grobie co Józef. Matka do końca swoich dni była wdową. Pani Jadwiga wspomina, że słyszała od matki o sowieckich samolotach, które wtedy ostrzeliwały Niemców w okolicach Rzgowa, Prawdy i Rydzynek. Czy ich kula trafia Józefa, jak sugeruje jego córka? Bardziej prawdopodobna jest jednak wersja, którą przekazał mi J. Bednarski.

TYLKO POŻÓŁKŁA FOTOGRAFIA

Na pożółkłej fotografii udostępnionej mi przez mieszkankę Prawdy, dalszą krewną Józefa – Bogumiłę Kluczak znajdują się cztery osoby: Józef z małżonką i dwaj synowie. Sielski obrazek, bez jakiejkolwiek zapowiedzi przyszłej tragedii. Żadna z tych osób już nie żyje. Jednak tylko Józef odszedł tak nietypowo, u progu wolności…

– Mój tata opowiadał, że Józef ukrył się, gdy przyszli do jego domu dwaj Niemcy. Kobiety dały głodnym żołnierzom trochę chleba. Gdy Niemcy opuścili dom, Józef wraz z kolegą zaczęli do nich strzelać, nie zdając sobie sprawy z  tego, że w pobliskim lesie jest więcej wojska. W pewnej chwili zaczął uciekać polami w kierunku Prawdy. W tym czasie, jak mówił mój tata, trzeba było siedzieć cicho w chałupie i przeczekać najtrudniejszy czas. Gdyby tak zrobił, zapewne by nie zginął u progu wolności…

Na zdjęciu: 19 stycznia 1945 roku wyzwolona została Łódź. Zanim do tego doszło Niemcy usiłowali montować linie obrony m.in. w rejonie Rzgowa…

R.Poradowski